słowo przed

Skazani na nadzieję.

Rozmowa z Leonem Zdanowiczem, założycielem i redaktorem naczelnym łobeskiego czasopisma literackiego „Łabuź”

  • Ile lat ma „Łabuź”?
  • Wystartował w czerwcu 1992 r. Chyba zacznie czternasty rok.
  • Skąd podtytuł: Prowincjonalny Okazjonalnik Literacki?
  • To dojrzewało, jak uświadamiałem sobie prowincjonalność moją, miasteczka i że prowincjonalność – to problem wartości.
  • Co to jest wartość?
  • To jest to, co przez setki lat nagromadzone. Mój punkt widzenia w Łobezie siłą rzeczy jest prowincjonalny, bo my tu nie jesteśmy setki lat. Idea, żeby „Łabuź” zaistniał, pojawiła się wtedy, kiedy była uświadomiona potrzeba, że naszą codzienność trzeba wzbogacać faktami z historii. Trzeba je odkrywać, żeby było o co się zaczepiać.
  • Z czego wyrósł „Łabuź”?
  • Z uporu i niezgody. Marzenia były już w latach siedemdziesiątych, ale wtedy był rygor i nie ośmieliłem się nawet na próbę organizacji. Napisałem poemat „Łabuź”. Częściowo był drukowany, mam go częściowo w komputerze. Bogdan Idzikowski i Ludwik Cwynar próbują go związać ze zdjęciami. Może wyjdzie w wersji internetowej?
  • Skąd tytuł?
  • Łabuź to ziele, rośnie na bagnach. Spod wody wyłapuje korzeniami grudki ziemi i tym wzbogaca swoje posadowienie. Tak samo „Łabuź”: wyłapuje z przestrzeni grudki historii, świadomości, wartości. To pewnie jego siła.
  • Czy dla wielu ludzi w miasteczku jest to ważne?
  • Tu mało kto zwraca uwagę na warstwę kulturową. My tu wciąż jesteśmy płytko ukorzenieni. Ale fakty już są, jak ustawiony rok temu kamień pamięci prof. Otto Puchsteina, wielkiego archeologa. To, że on tu się urodził i tu został pochowany, wzbogaca miasteczko. Jak ród Borcków. Nie ma herbu miasta, ale jest ich herb, z którego herb miasta się wywodzi. Zaginął dokument o nadaniu Łobezowi praw miejskich, ale jest dokument Borków, który te prawa potwierdza. Miasteczko ma się czego trzymać, nie wisi w próżni historii…. Hm, ja mam takie skłonności do ideologizowania.
  • Jest też historia przywieziona z Kresów, wojny, Kazachstanu.
  • Zarzuty, że „Łabuź” nie tropi tych faktów i faktów powojennych, nie są prawdziwe. My je tropimy, publikujemy materiały oparte na wspomnieniach, bo jest żądza faktów – w rozmowach, podtekstach. Zresztą przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć. W 1995 roku przyjechał do Łobezu prof. Kazimierz Obuchowski, psycholog i nasz współpracownik, który kończył tu liceum. Jego wizyta ożywiła we mnie kłębki wspomnień z Kazachstanu. Tam byłem dzieckiem, wywieźli nas spod Grodna, świadomościowo niewiele pamiętam, ale jak miał przyjechać Obuchowski, który też tam był, miałem w oczach wyraźny obraz: step, ja, on i jakaś aura między nami… Kiedy mu to zrelacjonowałem, nie zaprzeczył, że taki obraz był możliwy. Zmierzam do tego: żeby zrozumieć naszą współczesność w miasteczku Ł., trzeba wyławiać i rozumieć fakty niemieckie i obrazy z życia Polaków, Ukraińców, Łemków. To musi współbrzmieć, fakty i podglebia.
  • „Łabuzia” wydaje Żebracza Inicjatywa Wydawnicza.
  • Są już stałe prywatne punkty sponsorskie w Łobezie i to nas wzmacnia. Na początku wszystko było wychodzone, wyżebrane, wyproszone. To się nie skończyło, ale teraz bywa, że sponsorzy chwalą się „Łabuziem”.
  • Miasto pomaga?
  • Z byłego magistratu mieliśmy na listy. Obecny magistrat wie, że „Łabuź” jest, ale się nie przyznaje, bo nie wypada. Ludzie z magistratu uważają, że to moja prywatnie grafomańska megalomania. Dobrze, że nie przeszkadzają. Tak jak domkult – Dom Kultury.
  • W „Łabuziu” drukują autorzy z całej Polski.
  • Od początku współpracuje z nami Lech M. Jakób z Kołobrzegu. Drukujemy Piotra Müldnera-Nieckowskiego, Andrzeja Lama, Krzysztofa Karaska, Irenę i Kazimierza Obuchowskich, autorów ze Szczecina. Są u nas laureaci konkursu poetyckiego w Świdwinie, mamy dobre kontakty z Płockiem, gdzie „Łabuź” inspirował powołanie „Gościńca Sztuki”. Młodzi autorzy sami się zgłaszają. Nie płacimy honorariów, ale honoraria to nie wszystko.
  • Jaki jest nakład pisma?
  • 300 egz. Mamy trochę abonentów, jednego nawet w Toronto, około 200 egzemplarzy idzie w Polskę. Notuje nas nawet amerykański katalog prasy wschodnioeuropejskiej.
  • Ile jest podobnych czasopism w Polsce?
  • Myślę, że jest to wyjątek w skali globu.
  • Ludzie w miasteczku czytają?
  • Czasem miewam uśmiechy, podziękowania. Zależy to od odwagi cywilnej. Przyznać się do czegoś, co nie jest oficjalnie popularne i umieć nazwać rzecz po imieniu w relacjach niekorzystnych dla siebie – to jest odwaga.
  • Kiedyś mówiło się, że prowincja wzbogaca.
  • Aktywizuje, warunkuje, określa, zmusza, żeby zrozumieć, poznać, wytłumaczyć sobie.
  • Wszystkich zmusza?
  • To zależy od światopoglądu, jakości duchowej, smaku. Chcąc poznać wartość, trzeba odnieść się do warstwy kulturowej – jakie tam są emocje! Ale współcześnie nie ma klimatu dla takich odniesień. Współczesność jest skłębiona, tyle jest pozorów, kłamstwa, w skali globu, Polski. Ludzie to wchłaniają z telewizora, do tego mentalność jest zmaterializowana, a ja usiłuję zrozumieć co jest, wytłumaczyć sobie. „Łabuź” jest próbą pokazania, jak to się rozumie, myśli, wartościuje.
  • Jak?
  • My dziś lecimy jak sroki na błyskotki, półprodukty, plastikowy ersatz. Prowadzi nas instynkt stadny, rytm wyćwiczony, idziemy jak wyćwiczone konsumpcyjne szczury w labirynt, do zapachu jedzenia. Tak nas uczono budować socjalizm i to umiemy: mentalność spłycona, emocje stłumione, sprawozdawczo uśrednione, ubogi język, geometria zachowań. Jesteśmy skazani na konsumpcję, koryto. To jest wygodne.
  • Czy tak musi być?
  • Łudzę się nadzieją, że „Łabuź” oddziaływa na ludzi, na ich mentalność, moralność i że ma to wpływ na budzenie odwagi cywilnej. To jest trudne, bo proces skarlenia gatunku ludzkiego postępuje. Żyjemy w świecie, który się degeneruje – i my to powodujemy. 1800 drzew wycięto na naszym pomnikowym wzgórzu i nie ma konsekwencji. Nikt nie chce uznać racji wzgórza. Brak odwagi.
  • Jak długo będzie istniał „Łabuź”?
  • Nie wiem. Bardzo cenię Władysława Gałkę, artystę z Węgorzyna. Kiedy miał 10 lat, zobaczył rzeźbę w kościele, od której nieuleczalnie zakaził się nomadyczną wolnością odczuwania sztuki. Widzę w nim pasję, bogatą samoświadomość. Parę rzeźb sprzedał, chciał zrobić galerię na śmietniku. On jest skazany na nadzieję.
  • Jak „Łabuź”?
  • Jak miasteczko Ł.

Rozmawiał: Bogdan Twardochleb (w roku 2004)

Leon u siebie (mieszkanie przy ulicy Rapackiego w Łobezie - początek XXI w.)

Leon u siebie (mieszkanie przy ulicy Rapackiego w Łobezie – początek XXI w.)

Bogdan Twardochleb (redaktor Kuriera Szczecińskiego) - sadzi Dąb Leona w Strzmielach (obok budynku Archiwum)

Bogdan Twardochleb (redaktor Kuriera Szczecińskiego) — sadzi Dąb Leona w Strzmielach (obok budynku Archiwum)